BlogerChef w sieci przepisów - recenzja zazdrością podszyta
BlogerChef pozazdrościł chyba tvn-owskiemu Masterowi i wymyślił coś w podobny deseń. I trzeba przyznać, że wyszło mu to całkiem nieźle.
I choć mnie samej nie udało się zakwalifikować do półfinału, szczerze popieram projekt i zazdroszczę tym, którzy znaleźli się na okładce tej książki.
BlogerChef to trzy etapy. Zgłoszenia internetowe (przystawka i danie główne), półfinały po każdym zadaniu konkursowym (gotowanie na żywo) oraz wielki finał, w trakcie którego wyłaniany jest najlepszy z najlepszych. To tak pokrótce.
Organizatorzy konkursu poszli o krok dalej niż Ci z MasterChefa. Tam, książkę wydaje tylko sam zwycięzca. Tutaj - wszyscy półfinaliści razem.
Sama książka prezentuje się bardzo dobrze. Porządna, twarda okładka, dobrej jakości, grube kartki i wystarczająco kolorowe zdjęcia na każdej stronie. Również i szycie wydaje się niezniszczalne (a przynajmniej - jeśli użytkownikowi nie przyjdzie gotować w warunkach ekstremalnych - na przykład - jednocześnie uspokajając płaczące i wszystko niszczące niemowlę).
Pierwsze co rzuca się w oczy to oczywiście okładka. I ta niestety - nie zachwyca. Twórcy mogli postarać się nieco mocniej i przemyśleć pewne szczegóły. A diabeł tkwi w szczegółach - jak powszechnie mawia się w kręgach.
O ile grafika samego napisu jest poprawna, to już czarno-białe zdjęcia - nie powalają. W szczególności Pan w T-shircie z ogromnym napisem "Puma", który wygląda jak żywa reklama firmy sportowej. A o ile mi wiadomo - ta nie była sponsorem blogerowej zabawy. Może czepiam się zbyt bardzo, ale jeśli jest to okładka książki - moim zdaniem, wszystko powinno być neutralnie ujednolicone.
Z tego co się orientuję, zwyciężczynią pierwszej edycji została niejaka Marysia Banach. Okładka książki sugeruje, że jest zgoła inaczej. Wszystkie postaci są szare, a tylko jedna - kolorowa (żółta Pani). I wcale ta wyróżniona nie jest tą wspomnianą Marysią. Siła sugestii działa. Szkoda, że nieprawidłowo.
Spis treści przejrzysty, podzielony na zadania konkursowe, którym podlegali uczestnicy. Jest i więc kuchnia śródziemnomorska, Europy Środkowej i Wschodniej, Zachodniej i Skandynawii, kuchnia obu Ameryk oraz Azji. Do tego przyczepić się nie mogę.
Na samym końcu książki - kolejny spis - tym razem lista potraw wedle rodzaju dań: dania główne, desery i przystawki. Wielki plus!
Jeśli jakiś przepis przypadł Ci do gustu - z łatwością możesz poznać inne dzieła danego blogera. Prywatne wstawki urozmaicają książkę. Każdy przepis opatrzony jest wstępem, w którym nieco bliżej poznajemy twórcę potrawy oraz jego blog. Świetna reklama dla kucharzy - zazdrość zżera mnie od środeczka.
Zanim przystąpiłam do tej recenzji, pobawiłam się nieco ich przepisami. Gulasz do placków ziemniaczanych robiłam już nieraz, a na samą już myśl - robię się potwornie głodna. Skorzystałam też z przepisów na koreczki z szynką parmeńską KLIK oraz sałatkę makaronową z fetą i suszonymi pomidorami KLIK. Tak jak zakładałam - wyszło pysznie. Przepisy są przejrzyście opisane, część z nich tradycyjna, część wyszukana. Każdy powinien znaleźć coś dla siebie.
Nie wiem jak duży był koszt wyprodukowania jednej takiej książki, ale uważam, że 49,99 zł (z magicznym 99 na końcu - blee) to kapkę za wysoka wartość. Taką kasę wyłożyłabym ewentualnie może na dzieło Pascala czy Nigelli ale nie na książkę akcji, która dopiero co rozgłos i sławę zyskuje. 49,99 zł to kwota dobra po paru edycjach. Na samym starcie powinna być nieco niższa.
Pomijając jednak te uchybienia, książka bardzo mi się podoba. Na tyle - że znalazła swe miejsce na kuchennej półce obok czterech moich najlepszych. Bo choć kucharskich mam od groma, tylko nieliczne są naprawdę przydatne w moim pichceniu. Ta - zdecydowanie jest. POLECAM :)
Wydawnictwo MUZA SA
Warszawa 2013
Stron: 223
Oprawa twarda
CHCESZ NA BIEŻĄCO OTRZYMYWAĆ NOWĄ PORCJĘ TEKSTÓW I PRZEPISÓW?
POLUB MNIE NA FACEBOOK-U KLIK
4 komentarze