Dieta bez pszenicy - William Davis - lekko oburzona recenzja
William Davis – amerykański kardiolog – w
swojej książce pt. „Dieta bez pszenicy’’ podejmuje się dość trudnego zadania. Jak
wyjaśnić przyczyny dzisiejszej plagi otyłości,
zwiększonej częstotliwości zachorowania na
celiakię, cukrzycę czy nawet chorób natury psychicznej i neurologicznej jak
autyzm, schizofrenia, ADHD czy epilepsja? Jak
wyjaśnić fakt, że obecnie 2/3 Amerykanów
ma nieprawidłową masę ciała, a próba zastosowania u nich diety wywołuje objawy podobne
do tych, które odczuwa narkoman na tak zwanym „głodzie’’?
Całą
winę autor składa na barki … pszenicy.
Tak, dokładnie tej pszenicy, która znajduje się w Waszym chlebie, ulubionych
słodkich bułeczkach czy w torcie czekoladowym. Żeby
zrozumieć tok rozumowania Davis’a, należy przyjrzeć się nieco ewolucji
pszenicy, która w obecnej postaci występuje niemalże w każdym naszym codziennym
posiłku.
„Przewertujcie albumy rodzinne ze
zdjęciami swoich rodziców lub dziadków, a być może zaskoczy was to, że wszyscy
wydają się na nich szczupli. Kobiety nosiły sukienki zapewne w rozmiarze 34, a
mężczyźni mieli 80 centymetrów w pasie. Nadwagę mierzono w pojedynczych
kilogramach, otyłość zdarzała się rzadko. Grube dzieci? Prawie nigdy. Talie po
106 centymetrów? Nic z tych rzeczy. Dziewięćdziesięciokilogramowe nastolatki? Z
pewności nie”. W
dodatku „(…) nasze babcie i mamy wcale
dużo nie ćwiczyły.(…) Dziś wychodzę z domu
w każdy ładny dzień i widzę jak dziesiątki kobiet biegają, jeżdżą na rowerach
albo chodzą z kijkami (…). A jednak z roku na rok stajemy się grubsi”.
Każdemu
z nas zapewne nasunie się pytanie – dlaczego więc nasi przodkowie byli znacznie
szczuplejsi, pomimo, że w zasadzie ich dieta nie różniła się aż tak znacząco od
naszej (pomijając oczywiście fakt istnienia fast foodów i dostępności konsumenckich
dóbr)? Podobnie jak my, żywili się przecież pieczywem, babcie piekły smaczne
ciasta, w sklepach królowały rogaliki z konfiturą.
Okazuje
się, że surowiec z którego jest dziś wyrabiane większość produktów, to tak
naprawdę coś co niewiele ma wspólnego z pierwotną wersją. „Współczesna pszenica ma się do
prawdziwej pszenicy w najlepszym razie tak, jak szympans do człowieka’’. A więc jest do niej bardzo podobna,
ale to już nie ten sam produkt. Spytacie dlaczego?
Obecnie,
większość z nas stacza mniejsze lub większe boje w związku z wprowadzeniem na
rynek genetycznie modyfikowanych organizmów (GMO). Nie każdy jednak zdaje sobie sprawę z tego, że to co ląduje
dziś na naszych talerzach i co pozornie wydaje się takie naturalne i
wartościowe, dziesiątki lat temu zostało już odpowiednio zmodyfikowane. Również i genetycznie.
Pierwotne
odmiany pszenicy, a więc samopsza i płaskurka nie były zbyt wydajnymi
zbożami. Niskie plony czy też płaskie wypieki, które wówczas otrzymywano, były
wystarczającymi powodami, aby pszenicę nieco ulepszyć. To nieco w pojęciu autora, w rezultacie doprowadziło między innymi do
takich problemów zdrowotnych z jakimi borykamy się dzisiaj. Rozwój metod
hybrydyzacji doprowadził do tego, że pszenicę „rozciągano, zszywano, cięto i zszywano ponownie, aby wreszcie uzyskać
coś, co nieomal nie da się rozpoznać z oryginałem, choć nadal określa się to
tym samym mianem: pszenica”.
W
swojej książce, Davis dużo uwagi poświęca celiakii
– chorobie na którą choruje już niemalże 1% społeczeństwa, a głównym
sprawcą wielu dolegliwości jest gluten, który
– co ciekawe – jest składnikiem między innymi pszenicy. Celiacy to grupa ludzi,
którzy niezwykle poważnie muszą podchodzić do kwestii swojego żywienia.
Praktycznie każde, nawet najmniejsze ustępstwo na rzecz przyjemności (słodkie
ciacho, kawałek bułeczki) może skończyć się tragicznie (szczególnie dla małych
dzieci, których organizmy dopiero co się rozwijają). Z uwagi na to, że gluten
prowadzi do zaniku kosmków jelitowych,
osoba cierpiąca na celiakię jest narażona na wiele poważnych niedoborów. Jeśli
zje coś z zakazanej listy, jej organizm uniemożliwi wchłonięcie ważnych
składników odżywczych, co więcej – zareaguje biegunkowo (w najlepszym wypadku).
„(…) pszenica jest liderem grupy,
której nie ma czego zazdrościć, najgorszym z bandy węglowodanów, takim, którym
najszybciej może nas sprowadzić na ścieżkę wiodącą do cukrzycy”.
Fakt
ten jest powszechnie znany w kręgach diabetologów – pszenica ma niewiarygodną
zdolność do gwałtowanego podwyższania
poziomu cukru we krwi. Zmiany w genach pszenicy od roku 1960, są przyczyną
wzrostu zachorowań na cukrzycę typu 1. „(…) wystąpienie to zbiega się w czasie ze
wzrostem celiakii oraz innych chorób’’. Według autora, to kolejny
powód, dla którego warto przejść na „dietę bezpszenną’’. Również wtedy,
gdy problem cukrzycy (z pozoru) Cię nie dotyczy. W dzisiejszym świecie nie ma
żadnego „na pewno’’. Choroby cywilizacyjne mogą dotknąć każdego – nawet Ciebie!
Kojarzycie
pojęcie endorfiny? Są to takie
związki, które powstają wewnątrz naszego organizmu pod wpływem różnych emocji,
przeżyć. Popularnie zwane „hormonami szczęścia’’. A co to są egzorfiny? To już trudniejsze?
Egzorfiny, w odróżnieniu od tych pierwszych, są dostarczane z zewnątrz. Według naukowców, są obecne
m.in. w pszenicy. Mają one zdolność przenikania bariery, która oddziela nasz
mózg od krwioobiegu (tzw. bariera krew-mózg), co w konsekwencji może prowadzić
do pogorszenia wielu objawów chorób psychicznych jak np. schizofrenia. Autor przypuszcza też jej powiązanie z autyzmem i ADHD.
W
zasadzie cała książka, w dość lekki i zrozumiały sposób, zapoznaje czytelnika z
możliwymi skutkami dzisiejszej diety pełnej produktów pszennych. Ukazuje wiele korzyści zdrowotnych jakie można
osiągnąć totalnie eliminując to zboże z szafek kuchennych. Według autora, osoby
żywiące się dietą bezpszenną, każdego dnia jedzą o 350 - 400 kalorii mniej, nie
chowają pod obszernymi ubraniami tzw. „pszennego brzucha’’, nie skarżą
się na dolegliwości ze strony układu pokarmowego, nerwowego czy na schorzenia
natury dermatologicznej. Całość poprzeplatana jest świadectwami ludzi, którzy odczuli ulgę po przejściu na zalecaną
przez niego dietę.
„Co w takim razie mogę jeść?” – zapytasz. Autor, jakby
spodziewając się podobnych pytań ze strony czytelnika jednym tchem wymienia
m.in. warzywa, owoce, orzechy, awokado,
oleje, oliwki, mięso, jajka, produkty mleczarskie… Dopuszcza niewielkie
ilości wina ze względu na jego
właściwości opóźniające procesy starzenia, zaleca dosypywanie siemienia lnianego do każdego posiłku. Jak
więc widać – lista dozwolonych pokarmów jest bardzo długa. Wydaje się, że
niemalże bez żadnych wyrzeczeń.
Oddziela
też „prawdziwą żywność’’ od tej przetworzonej. Mianem tej pierwszej określa
zwykle produkty, które nie wymagają etykiety – a więc ryby, warzywa, orzechy.
Jakby na potwierdzenie całej swoje tezy, na końcu książki zamieszcza 25 stron bezpszennych przepisów jak np.
ten na wrap z indykiem, pizzę, makaron z cukinii z pieczarkami, muf finki
bananowo – jagodowe, krówki, ciasteczka korzenne… Choć na początku podchodziłam
do sprawy nieco sceptycznie, okazuje się, że jednak da się gotować bez
pszenicy.
Jedyny
fakt z jakim jako żywieniowiec nie mogę się zgodzić, to sprawa „zdrowych
produktów pełnoziarnistych’’, z których autor niejako kpi sobie przez
cały czas. Oskarża tym dietetyków, wmawiając czytelnikowi, że wszystkie
zalecenia żywieniowe odnośnie pełnego ziarna są w zasadzie mrzonkami. O ile ze
szkodliwością pszenicy, jej tuczącym charakterem się zgodzę (choć nie do
końca), o tyle z jałowością ziaren mocno bym w tym wypadku polemizowała. W
mojej (i nie tylko) opinii, pełnoziarniste produkty dostarczają naszemu
organizmowi wielu witamin z grupy B,
błonnika niezbędnego dla procesów
trawienia czy innych cennych składników odżywczych. Posądzanie ich o
szkodliwość jest dla mnie grubą przesadą.
Pomijając
tą sprawę, uważam, że książka jest ciekawą propozycją na dobrą lekturę zarówno
dla osoby znającej się na branży jak i dla kogoś, kto dopiero zaznajamia się z pojęciami
takimi jak celiakia, cholesterol LDL, HDL czy zakwaszanie organizmu. Obok
fachowej literatury, autor umiejętnie umieszcza pełne humoru tytuły („męskie cycki i bandziochy’’, „łomot
spuszczany trzustce”, „hej, pryszczaty”), wplata elementy filmowe (Salt z
Angeliną Jolie, Mission Impossible), dobitnie, niemalże po chłopsku tłumaczy zawiłe zagadnienia.
Wreszcie,
przy końcu książki, autor podejmuje się dyskusji czy samopsza i płaskurka,
będące pierwotnymi odmianami pszenicy, są w stanie zastąpić dzisiejszą pszenicę?
Czy kosztem mniejszych plonów i zwiększonych wydatków, nie będą wywoływać przy tym żadnym negatywnych
skutków? „Nie będę udawał, że znam odpowiedzi. Prawdę mówiąc, mogą minąć
dziesięciolecia zanim te pytania ich się doczekają” – i taka kompromisowa odpowiedź bardzo mi się podoba.
CHCESZ NA BIEŻĄCO OTRZYMYWAĆ NOWĄ PORCJĘ TEKSTÓW I PRZEPISÓW?
POLUB MNIE NA FACEBOOK-U
Autor:
dr William Davis
Tytuł:
Dieta bez pszenicy. Jak pozbyć się pszennego brzucha i być zdrowym
Rok
wydania: 2011
Wydawnictwo:
Bukowy las
Dystrybutor:
Firma Księgarska Olesiejuk
Stron:
328
Okładka:
miękka
32 komentarze